Przewinienia spółek na GPW: krachy i manipulacje akcjami

Według danych Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych na koniec czerwca 2020 r. w Polsce otwartych było ponad 1,3 mln rachunków maklerskich. Te liczby pokazują, że coraz więcej Polaków interesuje się inwestowaniem środków na giełdzie. Jednak nie jest to proste zadanie i wiele osób boleśnie się o tym przekonało, tracąc zainwestowane środki. Zazwyczaj jest to spowodowane brakiem wiedzy i umiejętności ocenienia zyskowności bądź ryzyka inwestycyjnego. Czasami przydarza się także nawet doświadczonym inwestorom, np. kiedy dochodzi do krachu na danej spółce. Jakie spółki w ostatnich latach okryły się złą sławą i sprawiły, że pieniądze inwestorów przepadły? Co jest najczęstszym powodem zawieszenia przez KNF danej spółki? O tym poniżej.
GetBack – czyli jak windykator wpadł w długi
Najgłośniejsza sprawa ostatnich lat i jedna z największych rys na wizerunku GPW. Akcje spółki windykacyjnej GetBack, mimo ryzyka wpisanego w ten typ podmiotów, kusiły inwestorów i wydawały się być dobrym pomysłem na zainwestowanie pieniędzy (zapewne wielu inwestorów miało w pamięci sukces Kruka, którego akcje od debiutu w 2011 r. do 2017 r. podrożały ok. 400 proc.). Druga największa w Polsce spółka windykacyjna obiecywała 5 proc. zysku rocznie przez trzy lata. Jej wyniki wydawały się obiecujące. Z roku na rok spółka podwajała zyski, odzyskując coraz więcej pieniędzy z tytułu nabytych wierzytelności. W 2016 r. miała 200 mln zł zysku i zarządzała wierzytelnościami wartymi 20 mld zł. Jednak w przypadku GetBack było też wiele wątpliwości. Spółka w większym stopniu niż jej rynkowi konkurenci operowała pożyczonymi pieniędzmi. 800 mln zł, które GetBack przeznaczył na zakupy nowych wierzytelności, na których chciał w przyszłości zarobić, pochodziło z długów, a tylko 200 mln zł z zysków spółki. Dodatkowo, jak później wyszło na jaw, wykryto nieprawidłowości w wycenach pakietów wierzytelności. Wielkości zobowiązań spółki były zaniżone, co doprowadziło także do sztucznego wykreowania wysokiego wyniku finansowego GetBack.
Szereg zaniedbań i fałszerstwa
I tak spółka weszła na giełdowy parkiet w lipcu 2017 r., a już w kwietniu 2018 r. GPW zawiesiła obrót jej akcjami i obligacjami – na polecenie KNF. Wszystko ze względu na interes i bezpieczeństwo uczestników obrotu. Udziałowcy GetBack zostali oszukani, ponieważ podejmowali decyzje m.in. bazując na nieprawdziwych danych i stracili aż 2,5 mld zł – to trzy razy więcej niż w aferze Amber Gold. W przypadku afery GetBack, która potężnie zachwiała wizerunkiem GPW, na jaw wyszło wiele zaniechań ze strony organów nadzorujących, które powinny sprawdzać aktywność spółki publicznej GetBack, a także informować w porę inwestorów o tym, że kupno obligacji jest ryzykowne. Skalę tych zaniechań pokazuje raport NIK z 21 stycznia 2020 r., który mówi o tym, że już w grudniu 2017 r., czyli aż pięć miesięcy przed krachem GetBacku, UKNF, UOKiK i GPW otrzymały informację od sygnalisty, że spółka to piramida finansowa.
Co jeszcze bardziej zaskakujące, jak podaje NIK, zarząd GPW jeszcze wzmocnił wizerunek GetBack, przyznając mu w lutym 2018 r. nagrodę za optymalne wykorzystanie rynków giełdy.
Wisienką na torcie jest fakt, że przez 5 lat działalności GetBack Urząd Komisji Nadzoru Finansowego nie przeprowadził w spółce ani jednej kontroli. Dodatkowo, nie sprawdził sygnałów mówiących o nieprawidłowościach w GetBack – zarówno na podstawie informacji udostępnianych przez Spółkę, jej audytorów, jak i inne podmioty z nią współpracujące. Oprócz tego do lutego 2018 r. KNF nie sprawowała również rzetelnego nadzoru nad TFI, które były zobowiązane do nadzorowania czynności GetBacku.
Do tak wielkiego krachu doprowadziła także nachalna sprzedaż obligacji GetBack, promowanie ich jako bezpiecznej inwestycji. Tak zwany misselling (proponowanie konsumentom nabycia usług finansowych, które nie odpowiadają ich potrzebom lub proponowanie nabycia usług finansowych w sposób nieadekwatny do ich charakteru) w przypadku GetBack objawiał się tym, że ryzykowny produkt sprzedawany był osobom, które oczekiwały bezpiecznej lokaty. Oczywiście wszystko odbywało się z pominięciem informacji o ryzyku inwestycyjnym.
Należy również podkreślić winę niektórych inwestorów, którzy byli tak zorientowani na wizję przyszłego zarobku, że nie zwracali uwagi lub bagatelizowali sygnały ostrzegawcze.
To wszystko doprowadziło do jednej z największych afer na GPW. KNF podał, że obligacje GetBack za 2,6 mld zł nabyło 9 064 osób fizycznych oraz 178 instytucji finansowych. Z nieoficjalnych informacji wynika, że aż 80 proc. obligacji trafiło do inwestorów detalicznych.
Krach na Briju – blask nie dał zarobić
W ostatnich latach najbardziej zaskakujący i przez to dotkliwy krach dotyczył spółki Briju – zajmującej się sprzedażą biżuterii i handlem metalami szlachetnymi. Był on o tyle dotkliwy, ponieważ dotyczył wielu inwestorów również tych doświadczonych. W ciągu kilku sesji spółka straciła na wartości 70 proc.! Krach na Briju miał miejsce w marcu 2017 r. – do tego czasu spółka uznawana była za wartą uwagi. Weszła na giełdę w 2014 r. i radziła sobie bardzo dobrze. Nic nie zwiastowało takie obrotu sprawy. Media, analitycy i blogerzy przychylnie wypowiadali się o tej spółce, a nawet pojawiły się oficjalne rekomendacje domów maklerskich, aby kupować akcję Briju. Jak zatem doszło do krachu? Sygnały ostrzegawcze zostały przez wielu zbagatelizowane. Pierwsze ostrzeżenie, że spółka nie do końca jest przejrzysta, pojawiły się po tekście z sierpnia 2015 r. dziennikarza Pulsu Biznesu, który wskazał, że blisko 95 proc. zysków Briju to sprzedaż i eksport metali szlachetnych. A jak wiadomo, wystarczy lekki krach na rynku surowca, zmiana cen i spółka może mieć kłopoty. Jednak tą wiadomość zbagatelizowało nawet Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych, które kupiło akcje do swojego portfela.
„Problemy w raju” zaczęły się, gdy 7 marca Briju upublicznił swoje wyniki – co zapoczątkowało falę spadków. Jednak najgorsze dopiero miało nadejść. Dzień później InnerValue, agencja zajmująca się relacjami inwestorskimi, poinformowała, że wypowiada umowę Briju, ponieważ spółka „narusza warunki umowy dotyczące informowania o istotnych zdarzeniach mających wpływ na działalność klienta”. I od tego momentu zaczął się gwałtowny spadek wartości spółki, który nazwany jest wodospadem Briju.
Bumech – chiński inwestor widmo
Bumech działa w branży maszynowej i świadczy usługi dla górnictwa. Na giełdzie zrobiło się o nim głośno w kwietniu 2017 r. Wtedy też Bumech wydał komunikat o zaangażowaniu międzynarodowej spółki China Coal w akcje polskiego specjalisty w dziedzinie remontu maszyn. Jak napisano, podmiot z Chin miał nabyć 9,8 proc. akcji Bumech i rozważał dalsze zaangażowanie w spółkę. Taka sytuacja sprawiła, że akcje Bumech wystrzeliły w górę. W kulminacyjnym momencie wartość Bumechu rosła o 80 proc. Jednak ostatecznie KNF postanowił zawiesić notowania Bumech, ponieważ podejrzewała nieprawidłowości związane z jego raportem, mimo że wiarygodność Chińczyków została potwierdzona przez Bumech w komunikacie.
„Spółka wyjaśnia, że w dniu 22 marca 2017 roku do Bumech wpłynęło zawiadomienie od China Coal Energy Company Limited o nabyciu przez akcjonariusza znacznego pakietu akcji i przekroczeniu progu 5% (…) Spółka – w zakresie dostępnych możliwości i ram czasowych – zweryfikowała wiarygodność tego zawiadomienia, sprawdzając m.in., że podmiot o nazwie China Coal Energy Company Limited istnieje, jest spółką notowaną na chińskiej giełdzie i prowadzi działalność gospodarczą w przemyśle wydobywczym” – podał Bumech w komunikacje. Zarząd Bumech dodatkowo wyraził obawę wrogiego przejęcia przez Chińczyków.
Jak się okazało, nigdy nie doszło do zakupu akcji Bumech przez Coal Energy Company Limited. Postępowanie wyjaśniające KNF tylko to potwierdziło. Chińczycy nie kupili żadnych akcji Spółki, a podpis prezesa zarządu China Coal, Li Yanjian, na rzekomym zawiadomienia otrzymanym przez emitenta był podrobiony. Dodatkowo, kancelaria prawna, która rzekomo była nadawcą zawiadomienia China Coal, oświadczyła, że nie ma nic wspólnego z tym komunikatem.
Ktoś więc specjalnie napompował wartość Bumech, poprzez manipulacje informacjami o wsparciu chińskiego inwestora i zarobił na tym. Sprawa trafiła do prokuratury, ale ta je umorzyła (sic!) mimo ewidentnych przesłanek o manipulacji kursem.
KNF zresztą analizując, kto kupował/sprzedawał akcję Bumech przed i po informacji o wejściu Chińczyków w spółkę, doszedł do tego, kto mógłby być podejrzanym w całej sprawie. Okazało się bowiem, że jedna osoba, która działała jako pełnomocnik na rachunkach dwóch osób prawnych, zbyła duże pakiety akcji Bumech 23 marca 2017 r. po publikacji raportu Spółki.
W opinii KNF w przypadku Bumech zachodzą przesłanki manipulacji na rynku. W sprawie przeprowadzono szereg czynności zmierzających do wykrycia sprawców, jednak nigdy nikogo nie ukarano.
Investment Friends – manipulacje i niedopowiedzenia
Przykładem dość często spotykanych przewinień na GPW jest Investment Friends. Spółka powstała na bazie Budvaru Centrum i w 2014 r. zajęła się świadczeniem usług finansowych. W tym samym roku KNF złożyła zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, polegającego na manipulacji akcjami Investment Friends. Na czym ono polegało?
KNF wskazała, że od 14 lipca do 6 sierpnia 2014 r. zaobserwowano znaczny wzrost obrotów akcjami Spółki. Składano zlecenia i zawierano transakcje na jej akcjach, które m.in. wprowadzały w błąd co do rzeczywistego popytu czy ich ceny. Średnia dzienna wartość obrotów w tym okresie kształtowała się na poziomie ok. 3,6 mln zł, przy czym od 31 lipca 2014 r. do 6 sierpnia 2014 r. średnia wartość obrotów wyniosła ok. 8, 6 mln zł. Wystarczy wspomnieć, że do końca kwietnia 2014 r. akcje Investment Friends kosztowały ok. 30 gr, a w połowie lipca tego samego roku – nawet 3,40 zł.
Według ustaleń KNF, blisko 60 proc. obrotów wygenerowanych zostało tylko przez dwóch inwestorów, a dodatkowo ok. 60 proc. z tych obrotów wygenerowano w transakcjach, które zawarli oni między sobą.
Jednak to nie koniec, w 2018 r. Komisja Nadzoru Finansowego nałożyła 400 tys. zł kary na Investment Friends. Powodem było wielokrotne naruszenie obowiązków informacyjnych, m.in. o zmianach prawno-organizacyjnych, a także planowanym skupie akcji własnych. KNF wskazywał także, że Investment Friends nie przekazał na rynek informacji poufnej o aktualizacji wartości akcji Fly.pl, które nabył od Elkopu po cenie niższej od kursu giełdowego. W kolejnym kroku Investment Friends przeprowadził aktualizację wyceny. Pozwoliła ona na wykazanie zysku zamiast straty i to w okresie, w którym tak naprawdę nie było przychodów z działalności podstawowej. Komisja Nadzoru Finansowego zauważyła, że spółka nie przekazała niezwłocznie, czyli maksymalnie 24 godziny po zdarzeniu, informacji poufnej na ten temat, a podała ją dopiero w raporcie za III kwartał 2014 r.
Nie do końca rzetelne realizowanie przez spółki będące na GPW swoich obowiązków informacyjnych wobec inwestorów to dość częsty problem. W komunikatach KNF to jeden z częstszych powodów zawieszenia działalności spółki.
Węglowa sprawa Enei i Bogdanki
Przykładem podejrzanego przejęcia akcji spółki może być np. sytuacja kupna akcji Bogdanki przez Eneę. Należąca do Grupy Enea Elektrownia Kozienice była jednym z kluczowych klientów Bogdanki. Do niej lubelska firma dostarczała najwięcej węgla. Dlatego wielkim ciosem dla Bogdanki było wypowiedzenie przez Eneę 21 sierpnia 2015 roku 15-letniego kontraktu na dostawy węgla.
Enea argumentowała to faktem, że cena węgla Bogdanki jest zbyt wysoka, a obecny kontrakt nie uwzględnia realiów rynkowych – spadek cen węgla na świecie. W wyniku wypowiedzenia umowy kurs Bogdanki spadł w ciągu kilku sesji o ok. 40 proc. A już 4 września 2015 roku Enea ogłosiła wezwanie na akcje lubelskiej kopalni i zaoferowała akcjonariuszom cenę 67,39 zł za akcję. 29 października 2015 r. kupiła 21 962 189 akcji Lubelskiego Węgla Bogdanka o wartości nominalnej 5 zł za jedną akcję po cenie 67,39 zł za jedną akcję.
Enea wykorzystała swoją pozycję kluczowego odbiorcy Bogdanki i dokonała przejęcia kontroli nad lubelską firmą. Jednak KNF po zbadaniu sprawy nie dopatrzył się nieprawidłowości.
Fot. Gerd Altmann z Pixabay